Prolog
wieś Corrtero,
Abruzja, Włochy
rok 2000
oczami Kiro
Budzę się. Tuż obok mnie leży ona –
najpiękniejsza kobieta w całej Italii, poprawcie mnie… być może na świecie. Jej
imię zawsze będzie mnie zadziwiać, a brzmi Pola. Letnie słońce pada na jej rumianą
cerę. Odgarniam jej platynowe włosy, żeby bardziej wpatrywać się w to piękno.
Uśmiecha się przez sen. O czym śnisz, najdroższa? Za niedługo na świat zawita
nasze dziecko. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że spotka nas takie
szczęście. Musieliśmy przejść przez wiele trudów, aby godnie żyć. Ja –
nieśmiertelna bestia z Abruzji wiecznie uciekająca przed czasem, ona – z pozoru
zwykła Amerykanka z niezwykłym umysłem. Okoliczności naszego poznania się były
specyficzne. Pola przyjechała do Włoszech jako turystka. W przeszłości imałem
się różnych zawodów, toteż byłem jej przewodnikiem po historycznych szlakach.
Pech bądź też łut szczęścia sprawił, że wspinaczka pod górę zajęła nam dłużej
niż się tego spodziewaliśmy… Musieliśmy rozłożyć obóz i przenocować w plenerze.
Podczas pełni księżyca. Tak, wiecie, co będzie dalej. Jestem wilkołakiem.
Jakkolwiek irracjonalnie to może brzmieć.
Gdy Polly ujrzała mnie takiego, jakim
jestem – okropnym, wielkim, zabliźnionym wilkiem – przeraziła się. Nie
atakowałem jej, gdyż byłem nauczony kontrolowania swoich zmysłów. Młoda kobieta
wyczuła przyjazne nastawienie. Stopniowo zaczęła się przyzwyczajać do
stworzenia jakim byłem. Muszę przyznać, iż zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.
Zrozumiała, że nie zrobię jej krzywdy. Nie oceniała istoty, jaką jestem. Jaki
normalny człowiek podchodzi do gigantycznego wilka niczym do cholernego goldena
retrievere’a?
Długa noc dobiegła końca. Blondynka nie
spała. Sytuacja zrobiła się bardzo niezręczna. Musiałem wiedzieć, co myśli o
całym zdarzeniu. Zacząłem się dopytywać. „Ja wiem. I rozumiem”, było jedyną
rzeczą, którą wypowiedziała. Siedzieliśmy sporą ilość czasu w zupełnej ciszy.
Nie w złym sensie… Rozumieliśmy się bez słów. Zrozumienie bez zbędnych pytań
było wszystkim, o co prosiłem przez wieki egzystencji. I się stało.
Zakochaliśmy się w sobie, chociaż byliśmy dla siebie kompletnie obcymi osobami.
W życiu każdego człowieka nadejdzie moment, w którym spojrzy na osobę i w głębi
duszy wie, że to jest właśnie ta, jedyna, bratnia dusza. Uczucie nie wyznacza
czasu, nie wybiera wieku. Wszystko nagle przestaje mieć znaczenie.
Najważniejszy staje się dobrobyt właśnie tego specjalnego człowieka.
Niezależnie od pozycji społecznej, zawsze starasz się być lepszą wersją siebie
dla twojej połówki. Ironicznie, miłość zaczyna się wtedy, kiedy ukochana osoba
nie wymaga od ciebie jakichkolwiek zmian. Wręcz jest zakochana w twoich wadach.
Po ponad roku bycia razem, opuściliśmy
włoską chatę, wyprowadzając się do Stanów Zjednoczonych. Zamieszkaliśmy w
Portland, w stanie Oregon. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Niestety nie był ani
w połowie tak magiczny, jak sobie go wyobrażałem. Przez całą uroczystość
słyszałem narzekanie gości i zbędne pytania. „Kim jesteś?”, „Czym się
zajmujesz?”, „Dlaczego nie ma tutaj nikogo z pańskiej rodziny?”, „A Włosi to
są...”. Myślałem, że oszaleję. Na szczęście cyrk nie trwał wiecznie. Zyskałem
szacunek rodziców Pol tylko wtedy, kiedy zaszła w ciążę. Moja żona pochodzi z
rodziny o dosyć skrajnych poglądach. Niestety, nie będą mogli ujrzeć narodzin
potomka. Specjalnie wyjechaliśmy do Włoch. Tylko tutaj mogę złamać ciążącą nade
mną klątwę.
Urodziłem się w 1546 roku. Pochodzę z
niegdyś zamożnego, weneckiego rodu Foscari. Mój pradziadek został obrobiony z
majątku i wygnany do Abruzji przez mediolańską arystokrację Viscontich. Od tego
momentu, moi przodkowie żyli jak najzwyklejsi rolnicy. Byliśmy spokojni i z pozoru
nam niczego nie brakowało, chociaż nie jedliśmy ze złotych talerzy. Ale dla
moich rodziców było to za mało. Posunęli się do koszmarnej rzeczy, by z
powrotem zyskać pieniądze… Jestem ich jedynym dzieckiem. Jednak nie
powstrzymało ich to od konszachtów z diabłem. Gdy fascynacja moją osobą i
miesiąc miodowy narodzin przeminął, podpisali pakt z księciem mroku. Dał im
tego, co dusza zapragnęła, a ja musiałem płacić cenę. Jest nią likantropia.
Przestałem być człowiekiem. Stałem się szybszy, silniejszy, każdy zmysł został
wzmocniony wielokrotnie. Raz w miesiącu, podczas pełni księżyca, przemieniałem
się w wilka. Napędzało mną zabijanie, krew stała się endorfiną. Lecz pod koniec
dnia byłem wciąż zwykłym Kiro. Wyrzuty sumienia są moim przekleństwem.
Najgorsza jest w tym nieśmiertelność. Niektórzy pomyślą, że jest to
niesamowite, nigdy się nie nudzisz, ni nie starzejesz, masz całą wieczność na
spełnianie własnych celów i marzeń. Wprawdzie przypomina ona bardziej
niekończące się katusze i wyrzuty sumienia. Cóż, nie dla wszystkich. Niektóre
wilkołaki kompletnie rezygnują ze swojej dobrej strony, wolą nie czuć się
winni. Niestety, nie jestem do tego zdolny. I dlatego zamierzam ochronić swoją
córkę przed tym samym losem, gdyż umowa z diabłem zawierała haczyk… Każdy mój
potomek stanie się likantropem w momencie ukończenia pełnoletniości.
Idę z Polą przez las. Szukamy Antonio
Gotti, maga, który ma rzucił zaklęcie uwalniające od klątwy. Wierzę w jego
możliwości. Jest naszą jedyną nadzieją na normalne życie. Cóż, normalne nigdy
nie będzie, jednak możemy z pewnością ułatwić kilka spraw za pomocą prostych
czarów.
Pol idzie wolnym krokiem z trudnością. Jest
w 9 miesiącu ciąży. Dziecko może narodzić się w każdym momencie. Wspinamy się
pod górę. Widzimy Toniego. Oczy ma przymrużone, siedzi jakby w medytacji. Zapewnie stara się skupić magiczną energię,
myślę. Przyjaźnimy się, ufamy sobie wzajemnie. W świecie pełnym cieni istoty
takie jak my muszą trzymać się razem, aby przetrwać. Nieważne, jak dużo nas
dzieli. Najlepiej jest zakończyć waśnie i żyć wspólnie. Zaskakujące, jak
niektórzy potrafią rozpamiętywać krzywdę i nigdy nie ruszać na przód. W ten
sposób niszczysz siebie i wszystkich wokół własnej osoby. Nie możesz spokojnie
egzystować, myślisz tylko o zemście. Staje się twoim tlenem. Sam przeszedłem
ten okres w swoim życiu. I wiele osób przeze mnie cierpiało.
- Jak sytuacja, Antonio? - Pol podchodzi
do czarownika z zaciekawieniem.
- Nie martw się. Już za niedługo będzie po
wszystkim. – mężczyzna przerywa medytacje i wstaje. Podchodzi pewnym krokiem do
skrzyni z ziołami, wyciągając z niej różnorodne amulety i skarby ziemi. Wydaje
się przejmować zdarzeniem.
- Mam nadzieję, bo dzisiaj wszystko
rozpruwa mnie od środka… - uśmiała się, jednak jej wyraz twarzy szybko
zgorzkniał. Jakby czuła pewnego rodzaju ból. Dziękuję jej za to, jak jest
silna. Muszę być przy niej w tym momencie. Polly nigdy mnie nie opuściła, nie
ważne, ile nas dzieliło. Zawsze była ze mną i dla mnie, wspierała we wszystkim,
czego się zawziąłem.
- Już pora. – rzuca Antonio. Chodzi wokół
siebie, zarysowując okrąg białą kredą. Staje w miejscu, wymawiając słowa w
nieznanym języku. Liście niespokojnie wirują na wietrze. Każdy mag dysponuje
jednym żywiołem spośród czterech: ogniem, ziemią, wodą, powietrzem. Ich moc
jest potężna, chociaż nie mają bezpośredniej możliwości uśmiercenia wilkołaka.
Nagle, Pola upada na kolana. Chwyta się za
brzuch, zwijając się z bólu. Przerażam się. Natychmiastowo do niej podbiegam.
- Co się dzieje?!
- Kiro, coś jest nie tak. – na jej
skroniach spadają kropelki potu. Toni miał rzucić proste zaklęcie przed
narodzinami uwalniające od klątwy. Cokolwiek wyczynia, tak się nie miało się
stać! Staram się zyskać z nim kontakt, wykrzykując jego imię, jednak czarownik
wciąż jest w transie. Próbuję dotrzeć do niego fizycznie, ale krąg dookoła jego
postaci stworzył ochronną barierę, przez którą nie mogę przejść. Wiatr staje
się silniejszy, uniemożliwia poruszanie się. Na moich oczach Pol przeżywa
katusze.
- Zatrzymaj to! – wołam, ile sił pozostało
mi w płucach. – Zatrzymaj!
Jestem totalnie sparaliżowany. Siła Gottiego
pozbawia mnie jakichkolwiek sił. Leżę i nic nie mówię, oczy mam w połowie
otwarte, wpatrzone w moją żonę. Szukam wzrokiem Antoniego. Chwila… Gdzie on
jest? Oddycham niespokojnie. Do tego momentu, jeszcze nigdy w życiu nie byłem
przestraszony. Teraz czuję się kompletnie bezradny. Obwiniam się, chociaż nie
mam pojęcia, co zrobiłem źle. Wszystko wydaję się surrealistycznie, bez
jakiegokolwiek sensu!
Obok Polly staje postawny, ciemnowłosy
mężczyzna. Podaje jej rękę.
- Będzie wszystko dobrze, kochanie –
gładzi jej włosy – Uciekniesz stąd bardzo daleko i już nigdy nie ujrzysz męża.
Zrozumiane?
Blondynka przyjmuje pomoc od nieznajomego
i kiwa głową na zgodę. Co do cholery?! Kim on jest, żeby wmawiać jej, co ma
robić? Dlaczego ona się na to wszystko zgadza? Widzę, jak odchodzi.
- Pola! Po… - staram się ją zatrzymać.
Lecz ona znika w oddali. Najbardziej boli mnie fakt, że nie obraca się. Ani
razu. Moje serce jest roztargnione. Mam wrażenie, jakby roztrysnęło się na
tysiąc kawałków. Łza samotnie spływa po moim policzku. Nagle wszystko przestało
mnie obchodzić. Jak mam ponownie nadać sens życiu, jeśli tylko jedyna rzecz,
która mnie przy nim trzymała, właśnie odeszła?
Tajemniczy mężczyzna wpatruje się we mnie
przez moment, po czym ginie z mego pola widzenia. Wyglądał wyjątkowo znajomo.
Wraz z jego zniknięciem zyskuję wilkołacze siły, które wydają się być podwójnie
wzmocnione. Chcę się na kimś wyżyć. Przegryźć komuś tchawicę. Być ponownie
takim skurwielem, jakim mnie stworzono. Robić to, do czego się nadaję. A
wiecie, co jest w tym najbardziej ironiczne? Wolę leżeć na trawie jak ostatni
tchórz. Bo to nie wymaga zaangażowania. Właśnie jakiekolwiek zaangażowanie, czy
to w morderstwo czy w miłość, prędzej czy później cię zniszczy. Gdy doznasz
zwycięstwa, żadne kolejne, równie małe cię nie zadowoli. Chcesz być mistrzem.
Alfą, postrachem wszystkich stworzeń. Pragniesz bezdusznych pokłonów spowodowanych
pozorowanym respektem. Gratulacje, kolego. Właśnie stałeś się gorszy od nas. I
to czyni cię wprawdzie lepszym.
Nie mam nadziei. Czemu? Bo jest matką
głupich.
Może zacznijmy od początku...
Nazywam się Kiro Foscari i właśnie
straciłem rodzinę.
▶ Joseph & Maia – Wrecking Ball
We kissed, I fell under your spell
A love no one could deny
We kissed, I fell under your spell
A love no one could deny
DRODZY CZYTELNICY
Zaczęłam pisać od nowa powieść, która ma prawie 3 lata. Czemu? Bo piszę lepiej, a pomysłów mam masę. I muszę je wykorzystać. Nie, ja je wykorzystam.