wtorek, 19 września 2017

*

Prolog

wieś Corrtero, Abruzja, Włochy
rok 2000
oczami Kiro


Budzę się. Tuż obok mnie leży ona – najpiękniejsza kobieta w całej Italii, poprawcie mnie… być może na świecie. Jej imię zawsze będzie mnie zadziwiać, a brzmi Pola. Letnie słońce pada na jej rumianą cerę. Odgarniam jej platynowe włosy, żeby bardziej wpatrywać się w to piękno. Uśmiecha się przez sen. O czym śnisz, najdroższa? Za niedługo na świat zawita nasze dziecko. Jeszcze kilka lat temu nie pomyślałbym, że spotka nas takie szczęście. Musieliśmy przejść przez wiele trudów, aby godnie żyć. Ja – nieśmiertelna bestia z Abruzji wiecznie uciekająca przed czasem, ona – z pozoru zwykła Amerykanka z niezwykłym umysłem. Okoliczności naszego poznania się były specyficzne. Pola przyjechała do Włoszech jako turystka. W przeszłości imałem się różnych zawodów, toteż byłem jej przewodnikiem po historycznych szlakach. Pech bądź też łut szczęścia sprawił, że wspinaczka pod górę zajęła nam dłużej niż się tego spodziewaliśmy… Musieliśmy rozłożyć obóz i przenocować w plenerze. Podczas pełni księżyca. Tak, wiecie, co będzie dalej. Jestem wilkołakiem. Jakkolwiek irracjonalnie to może brzmieć.

Gdy Polly ujrzała mnie takiego, jakim jestem – okropnym, wielkim, zabliźnionym wilkiem – przeraziła się. Nie atakowałem jej, gdyż byłem nauczony kontrolowania swoich zmysłów. Młoda kobieta wyczuła przyjazne nastawienie. Stopniowo zaczęła się przyzwyczajać do stworzenia jakim byłem. Muszę przyznać, iż zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Zrozumiała, że nie zrobię jej krzywdy. Nie oceniała istoty, jaką jestem. Jaki normalny człowiek podchodzi do gigantycznego wilka niczym do cholernego goldena retrievere’a?

Długa noc dobiegła końca. Blondynka nie spała. Sytuacja zrobiła się bardzo niezręczna. Musiałem wiedzieć, co myśli o całym zdarzeniu. Zacząłem się dopytywać. „Ja wiem. I rozumiem”, było jedyną rzeczą, którą wypowiedziała. Siedzieliśmy sporą ilość czasu w zupełnej ciszy. Nie w złym sensie… Rozumieliśmy się bez słów. Zrozumienie bez zbędnych pytań było wszystkim, o co prosiłem przez wieki egzystencji. I się stało. Zakochaliśmy się w sobie, chociaż byliśmy dla siebie kompletnie obcymi osobami. W życiu każdego człowieka nadejdzie moment, w którym spojrzy na osobę i w głębi duszy wie, że to jest właśnie ta, jedyna, bratnia dusza. Uczucie nie wyznacza czasu, nie wybiera wieku. Wszystko nagle przestaje mieć znaczenie. Najważniejszy staje się dobrobyt właśnie tego specjalnego człowieka. Niezależnie od pozycji społecznej, zawsze starasz się być lepszą wersją siebie dla twojej połówki. Ironicznie, miłość zaczyna się wtedy, kiedy ukochana osoba nie wymaga od ciebie jakichkolwiek zmian. Wręcz jest zakochana w twoich wadach.

Po ponad roku bycia razem, opuściliśmy włoską chatę, wyprowadzając się do Stanów Zjednoczonych. Zamieszkaliśmy w Portland, w stanie Oregon. Po dwóch latach wzięliśmy ślub. Niestety nie był ani w połowie tak magiczny, jak sobie go wyobrażałem. Przez całą uroczystość słyszałem narzekanie gości i zbędne pytania. „Kim jesteś?”, „Czym się zajmujesz?”, „Dlaczego nie ma tutaj nikogo z pańskiej rodziny?”, „A Włosi to są...”. Myślałem, że oszaleję. Na szczęście cyrk nie trwał wiecznie. Zyskałem szacunek rodziców Pol tylko wtedy, kiedy zaszła w ciążę. Moja żona pochodzi z rodziny o dosyć skrajnych poglądach. Niestety, nie będą mogli ujrzeć narodzin potomka. Specjalnie wyjechaliśmy do Włoch. Tylko tutaj mogę złamać ciążącą nade mną klątwę.

Urodziłem się w 1546 roku. Pochodzę z niegdyś zamożnego, weneckiego rodu Foscari. Mój pradziadek został obrobiony z majątku i wygnany do Abruzji przez mediolańską arystokrację Viscontich. Od tego momentu, moi przodkowie żyli jak najzwyklejsi rolnicy. Byliśmy spokojni i z pozoru nam niczego nie brakowało, chociaż nie jedliśmy ze złotych talerzy. Ale dla moich rodziców było to za mało. Posunęli się do koszmarnej rzeczy, by z powrotem zyskać pieniądze… Jestem ich jedynym dzieckiem. Jednak nie powstrzymało ich to od konszachtów z diabłem. Gdy fascynacja moją osobą i miesiąc miodowy narodzin przeminął, podpisali pakt z księciem mroku. Dał im tego, co dusza zapragnęła, a ja musiałem płacić cenę. Jest nią likantropia. Przestałem być człowiekiem. Stałem się szybszy, silniejszy, każdy zmysł został wzmocniony wielokrotnie. Raz w miesiącu, podczas pełni księżyca, przemieniałem się w wilka. Napędzało mną zabijanie, krew stała się endorfiną. Lecz pod koniec dnia byłem wciąż zwykłym Kiro. Wyrzuty sumienia są moim przekleństwem. Najgorsza jest w tym nieśmiertelność. Niektórzy pomyślą, że jest to niesamowite, nigdy się nie nudzisz, ni nie starzejesz, masz całą wieczność na spełnianie własnych celów i marzeń. Wprawdzie przypomina ona bardziej niekończące się katusze i wyrzuty sumienia. Cóż, nie dla wszystkich. Niektóre wilkołaki kompletnie rezygnują ze swojej dobrej strony, wolą nie czuć się winni. Niestety, nie jestem do tego zdolny. I dlatego zamierzam ochronić swoją córkę przed tym samym losem, gdyż umowa z diabłem zawierała haczyk… Każdy mój potomek stanie się likantropem w momencie ukończenia pełnoletniości.

Idę z Polą przez las. Szukamy Antonio Gotti, maga, który ma rzucił zaklęcie uwalniające od klątwy. Wierzę w jego możliwości. Jest naszą jedyną nadzieją na normalne życie. Cóż, normalne nigdy nie będzie, jednak możemy z pewnością ułatwić kilka spraw za pomocą prostych czarów.

Pol idzie wolnym krokiem z trudnością. Jest w 9 miesiącu ciąży. Dziecko może narodzić się w każdym momencie. Wspinamy się pod górę. Widzimy Toniego. Oczy ma przymrużone, siedzi jakby w medytacji. Zapewnie stara się skupić magiczną energię, myślę. Przyjaźnimy się, ufamy sobie wzajemnie. W świecie pełnym cieni istoty takie jak my muszą trzymać się razem, aby przetrwać. Nieważne, jak dużo nas dzieli. Najlepiej jest zakończyć waśnie i żyć wspólnie. Zaskakujące, jak niektórzy potrafią rozpamiętywać krzywdę i nigdy nie ruszać na przód. W ten sposób niszczysz siebie i wszystkich wokół własnej osoby. Nie możesz spokojnie egzystować, myślisz tylko o zemście. Staje się twoim tlenem. Sam przeszedłem ten okres w swoim życiu. I wiele osób przeze mnie cierpiało.

- Jak sytuacja, Antonio? - Pol podchodzi do czarownika z zaciekawieniem.

- Nie martw się. Już za niedługo będzie po wszystkim. – mężczyzna przerywa medytacje i wstaje. Podchodzi pewnym krokiem do skrzyni z ziołami, wyciągając z niej różnorodne amulety i skarby ziemi. Wydaje się przejmować zdarzeniem.

- Mam nadzieję, bo dzisiaj wszystko rozpruwa mnie od środka… - uśmiała się, jednak jej wyraz twarzy szybko zgorzkniał. Jakby czuła pewnego rodzaju ból. Dziękuję jej za to, jak jest silna. Muszę być przy niej w tym momencie. Polly nigdy mnie nie opuściła, nie ważne, ile nas dzieliło. Zawsze była ze mną i dla mnie, wspierała we wszystkim, czego się zawziąłem.

- Już pora. – rzuca Antonio. Chodzi wokół siebie, zarysowując okrąg białą kredą. Staje w miejscu, wymawiając słowa w nieznanym języku. Liście niespokojnie wirują na wietrze. Każdy mag dysponuje jednym żywiołem spośród czterech: ogniem, ziemią, wodą, powietrzem. Ich moc jest potężna, chociaż nie mają bezpośredniej możliwości uśmiercenia wilkołaka.

Nagle, Pola upada na kolana. Chwyta się za brzuch, zwijając się z bólu. Przerażam się. Natychmiastowo do niej podbiegam.

- Co się dzieje?!

- Kiro, coś jest nie tak. – na jej skroniach spadają kropelki potu. Toni miał rzucić proste zaklęcie przed narodzinami uwalniające od klątwy. Cokolwiek wyczynia, tak się nie miało się stać! Staram się zyskać z nim kontakt, wykrzykując jego imię, jednak czarownik wciąż jest w transie. Próbuję dotrzeć do niego fizycznie, ale krąg dookoła jego postaci stworzył ochronną barierę, przez którą nie mogę przejść. Wiatr staje się silniejszy, uniemożliwia poruszanie się. Na moich oczach Pol przeżywa katusze.

- Zatrzymaj to! – wołam, ile sił pozostało mi w płucach. – Zatrzymaj!

Jestem totalnie sparaliżowany. Siła Gottiego pozbawia mnie jakichkolwiek sił. Leżę i nic nie mówię, oczy mam w połowie otwarte, wpatrzone w moją żonę. Szukam wzrokiem Antoniego. Chwila… Gdzie on jest? Oddycham niespokojnie. Do tego momentu, jeszcze nigdy w życiu nie byłem przestraszony. Teraz czuję się kompletnie bezradny. Obwiniam się, chociaż nie mam pojęcia, co zrobiłem źle. Wszystko wydaję się surrealistycznie, bez jakiegokolwiek sensu!

Obok Polly staje postawny, ciemnowłosy mężczyzna. Podaje jej rękę.

- Będzie wszystko dobrze, kochanie – gładzi jej włosy – Uciekniesz stąd bardzo daleko i już nigdy nie ujrzysz męża. Zrozumiane?

Blondynka przyjmuje pomoc od nieznajomego i kiwa głową na zgodę. Co do cholery?! Kim on jest, żeby wmawiać jej, co ma robić? Dlaczego ona się na to wszystko zgadza? Widzę, jak odchodzi.

- Pola! Po… - staram się ją zatrzymać. Lecz ona znika w oddali. Najbardziej boli mnie fakt, że nie obraca się. Ani razu. Moje serce jest roztargnione. Mam wrażenie, jakby roztrysnęło się na tysiąc kawałków. Łza samotnie spływa po moim policzku. Nagle wszystko przestało mnie obchodzić. Jak mam ponownie nadać sens życiu, jeśli tylko jedyna rzecz, która mnie przy nim trzymała, właśnie odeszła?

Tajemniczy mężczyzna wpatruje się we mnie przez moment, po czym ginie z mego pola widzenia. Wyglądał wyjątkowo znajomo. Wraz z jego zniknięciem zyskuję wilkołacze siły, które wydają się być podwójnie wzmocnione. Chcę się na kimś wyżyć. Przegryźć komuś tchawicę. Być ponownie takim skurwielem, jakim mnie stworzono. Robić to, do czego się nadaję. A wiecie, co jest w tym najbardziej ironiczne? Wolę leżeć na trawie jak ostatni tchórz. Bo to nie wymaga zaangażowania. Właśnie jakiekolwiek zaangażowanie, czy to w morderstwo czy w miłość, prędzej czy później cię zniszczy. Gdy doznasz zwycięstwa, żadne kolejne, równie małe cię nie zadowoli. Chcesz być mistrzem. Alfą, postrachem wszystkich stworzeń. Pragniesz bezdusznych pokłonów spowodowanych pozorowanym respektem. Gratulacje, kolego. Właśnie stałeś się gorszy od nas. I to czyni cię wprawdzie lepszym.

Nie mam nadziei. Czemu? Bo jest matką głupich.

Może zacznijmy od początku...

Nazywam się Kiro Foscari i właśnie straciłem rodzinę.

  Joseph & Maia – Wrecking Ball
We kissed, I fell under your spell
A love no one could deny


DRODZY CZYTELNICY
Zaczęłam pisać od nowa powieść, która ma prawie 3 lata. Czemu? Bo piszę lepiej, a pomysłów mam masę. I muszę je wykorzystać. Nie, ja je wykorzystam.